Wesele
Nastał ranek. Słońce, co z błękitu wstawało, Złotym pyłem po polach i dąbrowach siało. Już nie trąbka myśliwska, ni róg, ni kur piał, Lecz dzwon kościelny, co na wesele grał, Budził Soplicowo i całą okolicę, A dym z kominów wił się ku błękitnej chmurze. Boć to nie byle jakie święto dzisiaj było, Lecz dwojga młodych serc w jedność się złączyło. Panny z pokojów, jak ptaszki, na ganek leciały, Wypatrując, co to za goście zajechały. A gości, jakby mrowia, ze wszystkich stron, Z dworów, folwarków, wozów i bryczek plon, Wśród konnych, co na koniach jak ptaki lecieli, Wśród starych, co na młodszych z dumą patrzeli. Wszystko w ruchu, w gwarze, w tańcach i radości, Bo w Soplicowie zawsze gość witany po gości.
Gdy Młodzian z Panną zeszli z progów kościelnych, Ksiądz, co ich w węzeł związał świętych i nieśmiertelnych, Błogosławił ich, a starosta, co wziął kij, Cisnął go w ziemię, a za nim rzekł “Żyj! Niech wam się szczęści, niech rodzi się plon bogaty, Niech Bóg was strzeże, jak w dłoni trzyma kwiaty!” A chłopi, co w darze niosą zboże i chleb, Śpiewają pieśni, co wznoszą się aż pod nieb. Nikt nie próżnuje, każdy ma jakieś zajęcie, Jedni jadą, drudzy dążą, jak na poświęcenie. Pan Podkomorzy, w kontuszu, z pasem złotym, Z uśmiechem witał gości, co się z nim spotykał z powrotem. I Sędzia, co gości częstował miodem i winem, Gadał z każdym, jak z dawnym krewnym, albo z synem.
Na stołach, co jak góry, stały w blaskach świec, Pełno jadła, pełno potraw, od kurcząt do serc. Kaczki w miodzie, pasztety z dzika, na rożnach woły, A wina z beczek, co z piwnic płyną, jak z potoki. I chmiel, co po głowach jak słońce uderzał, I muzyka, co po sercach, jak po strunach grzmiała. I tańce, co jak wiry, w krąg się obracały, I śpiewy, co jak echo, w lasach odtwarzały. I tak do rana, w Soplicowie wesele trwało, A w słońcu, co znowu zza lasu wstawało, Tłum zmęczonych, a szczęśliwych, do domów wracał, Wspominając ten dzień, co się na wieki w nim znaczał.